Wymiennik myśli!

Pisanie kilku zdań dziennie może sprawiać radość i powodować, że dzień zostało "jako tako" konstruktywnie wykorzystany. Publikowanie tych zdań w Internecie jest swego rodzaju motywacją do pisania, tj. robienia pożytku z samego siebie. Internet jest dobrym miejscem do wyrażania swoich myśli i opinii na wiele tematów. Niech celem tego bloga będzie także wymiana naszych myśli na interesujące nas tematy dotyczące kultury, literatury, muzyki, czy sztuki. Każdy z nas potrafi co innego, dlatego wymieńmy się swoją wiedzą i doświadczeniami! Zapraszam do wymiany myśli na różne tematy!

czwartek, 23 stycznia 2014

Na dobry początek!



Wszystko, co pierwsze zawsze jest najtrudniejsze i to tylko dlatego że jest pierwsze, dlatego wszystko jest trudne. Nawet, jeśli nie jest. Tak już się mówi, bo pewnie tak jest, a nawet jak nie jest, to, co z tego?
Jest i już! – zawsze jest mieć dobrze jakąś wymówkę w kieszeni (no poza tymi złociakami i zużytą chusteczką. Skąd to znamy?) Jeszcze jest styczeń. W styczniu jest się pełnym motywacji, a naiwność
w każdym człowieku wzrasta tak, że przekracza dziesięciokrotnie jego IQ, co powoduje, że dany osobnik całkowicie zapomina o tej prostej, a jak prawdziwej maksymie: mierz siły na zamiary. Ale my przecież wiemy, że już od nowego roku wszystko stanie się inne w naszym życiu. Naiwność? Jaka naiwność?
W styczniu jest się g o t o w y m   d o   n a j m n i e j s z e j   z m i a n y. Styczeń motywuje. Bo tak naprawdę to zawsze winny jest czas. Na przykład taką dietę, to ją zawsze jest najlepiej rozpocząć od poniedziałku – powiedział otyły we wtorek po północy. A jak się nie uda, to zawsze jest jeszcze następny poniedziałek, i następny, i następny, i następ…, i nast… i na… Tak samo jest ze styczniami. Styczeń jest najlepszy do dokonywania j a k i c h k o l w i e k   z m i a n.

No bo kiedy indziej? Luty? E tam, idzie luty, podkuj buty. Toż to przecież idiotyczne. Luty nie jest na zmiany. W lutym chodzimy w grubych płaszczach (ach, kiedyś to by się napisało: surdutach albo paltach, ale dzisiaj jest dzisiaj i mamy płaszcze) i mówimy do siebie, garbiąc się z powodu niskiej temperatury panującej na zewnątrz: ale zimno, co?
W marcu z kolei czekamy na wiosnę i obiecujemy sobie, że jak już ta wiosna przyjdzie to wszystko będzie lepsze. No niech to ona tylko przyjdzie... Czwarty w rzędzie stoi pan na K. Kwiecień i zmiany? Kwiecień plecień itd., itd…. To taki niestabilny czas, że nierozsądnym byłoby próbowanie czegokolwiek zmieniać, kiedy i tak trzeba co chwilę zmieniać garderobę.
W maju (nie-)spodziewanie przychodzi wiosna! Uderza nam do głowy pierwsze prawdziwe – mogące już nas opalić – słońce i wtedy też zakochujemy się albo przeżywamy renesans naszych miłości, więc nie
w głowie (w głowie? Kto w ogóle w maju ma głowę?) nam zmiany, no chyba że zmiany partnera, ale nigdy samych siebie. Czerwiec to czas planowania urlopów lub wakacji = czasu wolnego, na który wszyscy sobie zasłużyliśmy, bardzo ciężko pracując. Lipiec – ach, ten słoneczny skwar! Nic tylko wziąć do ręki słomkowy kapelusz i biec na plażę, gdzie można się (nie!)tylko oddać letniej beztrosce. W sierpniu wzdychamy do zachodów słońca i pijemy wino w kawiarnianych ogrodach. Patrzymy w niebo i wspominamy, jak to było
pięknie albo jaka to szkoda wracać do domu. Ach, te sierpniowe wieczory… No właśnie!

Wrześnie są zawsze jakieś takie ruchliwe; wtedy tak się pędzi i pędzi, nie wiedząc właściwie dokąd i po co. Gorące słońce odchodzi, a w jego miejsce pojawiają się pierwsze złote liście… W październiku zaczyna się jesienna depresja, która nasila się w listopadzie – najgorszym miesiącu, kiedy pojawia się jeszcze deszcz/śnieg i myśli samobójcze. Na końcu (albo i na początku. Dla niektórych niedziela jest pierwszym dniem tygodnia.) czeka na nas grudzień – czas intensywnych przygotowań, no przynajmniej do tych magicznych, rodzinnych i cudownych świąt i nieważne, czy wiemy, kiedy w roku przypada Matki Boskiej Zielnej (to w ogóle jest taka Matka Boska? Przecież Matka Boska jest Częstochowska!) i czy chodzimy w niedzielę do kościoła skacowani po sobotnim melanżu, to w ostatnim tygodniu grudnia świętujemy, dlatego przez cały miesiąc musimy powtarzać sobie „byle do świąt, byle do świąt!” No wtedy to już w ogóle nie ma czasu na zmiany!

Najrozsądniejszym miesiącem jest zatem styczeń. Co prawda, po trzech styczniowych tygodniach możemy już zapomnieć o tym, co postanowiliśmy przed trzema styczniowymi tygodniami, ale od czego jest następny styczeń?! No bo kiedy indziej? Luty? E tam, idzie luty, podkuj buty. Toż to przecież idiotyczne…
Najlepszym miesiącem na rozpoczęcie publikowania swoich zapisków jest zatem styczeń!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz